28.01.2016

Śmierć sprawiedliwości...



Krótkie opowiadanie... jako smaczek przed odsłoną kolejnego fragmentu "Cieni przeszłości".
Nie będę zdradzał szczegółów...
Przeczytaj




Był mroźny i mroczny jesienny wieczór kiedy mknący szosą czarny Buick zaczął gwałtownie gasnąć w swym pędzi. Niczym płomień pochodni tracący żar. Mężczyzna atletycznej budowy wytoczył się z auta po tym, jak bez pardonu wypchnął drzwi. Kawał blachy nie miał dla niego znaczenia, zwłaszcza po niedawnym spotkaniu karoserii z siłą dziesięciu wściekłych byków. Cud, że auto w ogóle mogło odpalić.
Jedyne co budziło w facecie złość to fakt, że z przyzwyczajenia nie uzupełnił baku. Nigdy nie robił tego sam. Benzyny nie starczyło na sielankową, piknikową wyprawę za miasto. Tym bardziej na dynamiczną ucieczkę. Mężczyzna zakradł się ostrożnie do bagażnika i sięgając do środka zdał sobie sprawę, że ślady, które samochód zostawił  na wilgotnej, błotnistej drodze raczej nie pomogą w całej sytuacji.
Szybko otrząsnął się z tych myśli. Wyjął pokaźne ciemne płótno owijające jakąś zawartość i bardzo starał się nie upuścić pochwyconego ekwipunku zawiniętego w lśniącą księżycowym blaskiem pelerynę.
Następnie przesunął się wzdłuż drugiego boku auta i bez namysłu szarpnął zamaszyście drzwi pasażera. 
Tajemnicza czarna kula powędrowała z jego rąk na kolana pięknej kobiety, której twarz szpeciły bruzdy. To ślady walki, w której przyszło im stanąć.
Teraz nadszedł czas na szybkie działanie. Nie było chwili do stracenia. Nad parą ze staromodnego auta wisiało niebezpieczeństwo, które zdawało się skraplać na jego lakierze niczym para wydychana na szkle. Pobliski las stanowił obiecujące miejsce na kupienie sobie skromnej odrobiny czasu.
Mężczyzna zwinnie wyciągnął kobietę i wziął ją razem z zawiniątkiem w swe ramiona. 
Z każdym kolejnym krokiem czuł jak wyczerpywały się pokłady adrenaliny.
Z każdym kolejnym cyknięciem wskazówki jego gustownego zegarka żegnał opuszczające go siły
Kiedy niósł ranną pasażerkę swojego auta ta przebudziła się mamrocząc:
- Bruce, dlaczego?
Tylko jedna myśl jawiła się jako odpowiedź w jego głowie.
- Lex.- odpowiedział krótko.
- Nie pociągniemy zbyt długo w ten sposób. Diano, jeśli nie odzyskasz swych mocy, moja ludzka siła będzie bezużyteczna na Clarka. Zwłaszcza w szale, w który wpadł.
Nie potrafili wytłumaczyć dlaczego ich wieloletni przyjaciel i obrońca ludzkości jak gdyby nigdy nic zdemolował aglomerację, a ich samych próbował zabić z zimną krwią. Bez słów. Bez cienia empatii na twarzy czy w oczach.
Nagle z północy dmuchnął silny powiew. Bruce wychwycił ledwie słyszalny, ale narastający przywołujący ciarki pomruk. Z każdą sekundą robił się coraz głośniejszy i bardziej dudniący zamieniając się w lawinę tąpnięć. Walące się drzewa. Zamarł momentalnie, tkwiąc w bezradności. Gruby czerwony promień światła przeciął przestrzeń lasu w zasięgu jego wzroku. W jednej chwili powalił ogromną połać kniei. Ich czas chylił się ku wyczerpaniu. Bruce położył więc ostrożnie księżniczkę Dianę na ziemi, rozwinął czarny błyszczący płaszcz i po raz ostatni założył maskę z charakterystycznymi spiczastymi rogami trzymając za rękę Wonder Woman.
Nikt, nawet on sam nie spodziewał się, że Supermen kiedykolwiek obróciłby się przeciwko nim pisząc ostatnie wersy historii. Historii swej ukochanej super bohaterki i wiernego przyjaciela - rycerza mroku i pierwszego obywatela Gotham zwanego Batmanem.

Koniec

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wylej swój własny gniew!