19.01.2016

Kiedy piekło zamarza....['Hell freezes over']


R. I. P Glenn Frey 

6. 11. 1948 - 18.01.2016


Już myślałem, że zabiorę się dzisiaj za politykę albo nieszczęsnego Szweda, co nie chce mu się grać na Mistrzostwach i marudzi na nasze cheerleaderki.

Tymczasem jakoś tak w Boskich księgach zapisano, że w tym miesiącu pożegnaliśmy kilku wspaniałych artystów. Odeszli M.in. Alan Rickman, David Bowie, teraz on. Urodzony w Detroit, USA. Nie zagrał w żadnej części Harry Pottera jak pierwszy ze wspomnianych panów. Ale podobnie jak znany i na prawdę gorąco żegnany świętej pamięci Bowie zrobił na prawdę wiele dla muzyki XX i XXI wieku.
Niestety mam wrażenie Polacy kompletnie przemilczeli jego odejście...


Kim był Glenn Frey?
Oszczędze Wam rozbudowanej historii jego życia. Fotografia mówi o nim wiele.
Gitarzysta, piosenkarz.

Pytanie za 100 punktów, jaki jest najsłynniejszy hotel świata? ....
...
...

Chyba nie chybię odpowiadając, że "Hotel California".

Piosenka ta to oczywiście najbardziej znany hit zespołu 'The Eagles', który założył właśnie Glenn. Napisał też większość piosenek tej grupy. 
Chciałem napisać kapeli, ale jakoś "nie smakowało mi to" tutaj.
Dla mnie ich najfajniejszy utwór to "Victim of Love":



Lubię zespoły z ciekawą historią. Jakoś nie pamiętam żeby "Orły" cieszyły się ogromną sławą w kraju nad Wisłą.  Oczywiście mówię to z perspektywy gościa rocznikowo z 86. roku.
Dopiero koło 1996 roku zacząłem się interesować muzyką.

Wracając jednak do Glenna i jego dzieła -im dalej na zachód tym większą ikoną uznaje się jego skład.

Sam uczyłem się kiedyś o "The Eagles" na wymianie w duńskiej szkole Oure Sports & Performing Arts (był wtedy rok 2008). Kto by pomyślał o nauce o nich w Polsce, skoro znakomita część z nas nie potrafi powiedzieć nic chociażby o zespole Perfect.

To co mnie bardzo zaciekawiło w The Eagles to .... ich rozejście.

Mimo niezłego zamieszania jakie panowie zrobili pod koniec lat 70tych w USA, mimo skopania tyłków krytyków albumem, który w oczach znawców był rozczarowaniem po "Hotel California", a jednak okazał się bardzo wziętym wydawnictwem ciągle iskrzyło w szeregach muzyków.

Niecały rok po wydaniu albumu "The Long Run" latem 1979 roku (o ironio!) Glenn Frey opuścił swoich kompanów, powtarzając po fakcie wielokrotnie, że "prędzej piekło zamarznie niż znowu razem zagrają na scenie".

I co?
Po latach piekło zamarazło.

W kwietniu 1994 "The Eagles" w oryginalnym składzie nagrali album pod przytoczonym już tytułem "Hell freezes over" ("Piekło zamarza").

Na pierwszym koncercie z trasy promującej ten album Glenn rzucił w tłum fanów, że "na dobrą sprawę nigdy nie rozstali się, ale wzięli sobie tylko wolne na 14 lat" ("For the record, we never broke up. We just took a 14-year vacation.").

Ale to nie o The Eagles tu chodzi, tylko o człowieka orkiestrę, o którym nikt z moich znajomych nie wspomniał na tablicy na fejsie.

Sam dowiedziałem się o jego śmierci dzięki.... Foo Fighters.

Po rozpadzie zespołu gitarzysta zakasał rękawy rzucając się w wir pracy jako artysta solowy.
Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale  każdy kto oglądał "Gliniarza z Beverly Hills" na pewno kojarzy ten hit:


Oprócz dokonań w świecie muzyki Glenn Frey ma na swoim koncie również całkiem pokaźny bagaż ról filmowych i serialowych.

Zatem jako jeden z nielicznych w Polsce kłaniam się temu Panu.

Żegnaj Glenn!
Przyjemnego muzykowania w niebiańskiej orkiestrze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wylej swój własny gniew!