15.01.2016

Cienie przeszłości [cz. I]


Oto pierwsza z części pisanego przeze mnie opowiadania (powieści, kto wie ?).
Zarys powstał z 10 lat temu, ale przetrwał do dziś. Po drobnych poprawkach i namowie pewnej wspaniałej osoby postanowiłem opublikować to, co do tej pory napisałem.


Ciemność...najbliższy towarzysz zła, który karmi się ludzkim strachem....wszędzie ciemność.

Z głuchej otchłani wyłania się postać.

Nagle świat ożył jakby za tchnięciem czarodziejskiej różdżki.

Ulica nabrała blasku w świetle migających neonów. Samochód sunie szybko po jezdni sprawiając, że woda z kałuży nie oszczędza tajemniczego mężczyzny ubranego w długi, skórzany płaszcz.

Jest on jednak zbyt zamyślony by przejmować się taką błahostką.
Szybkim krokiem zmierza przed siebie. Doskonale wie gdzie idzie, i że nie ma odwrotu...

Skręca w najbliższą uliczkę. Nie różni się ona z pozoru niczym od reszty – typowy ciemny zakamarek.

Jednak dla niego to ta jedyna droga. Jedyna jaką teraz może albo wręcz powinien wybrać.
W ceglanym murze dojrzał wygięte stalowe drzwi. Nie zastanawiając się długo, kopnął je z wielką siłą. Zamek trzasnął w ostatnim swym tchnieniu. Drzwi stanęły otworem, znacząco rozkraczone od siły z jaką przyszło im się zmierzyć.
Nagle czas zaczyna zwalniać, jakby zaczął się topić. Rozlewa się niczym podgrzewany plastik.

W powietrzu daje się wyczuć niespokojne drgania pulsu serca. Adrenalina. Coraz więcej adrenaliny.

Mimo wszystko nie może już sobie pozwolić na strach. Płynnym ruchem spod poły płaszcza wysuwa strzelbę. W tym momencie czuje nieznośny ciężar naboi, które czekają w kieszeniach. Przed jego oczami ukazuje się rozjaśniony jedynie starą świetlówką korytarz. Wchodząc przez futrynę czuje powiew. Wilgotny i ziemisty. Na myśl takiej woni w wyobraźni maluje się cmentarzysko.

Staje w korytarzu.
Dziwi go jednak pustka jaką zastał. „Coś jest nie tak” –przebiega przez jego skroń myśl.

Pokój 108.
To tutaj.
Ostatni głęboki oddech.
Klamka przekręca się zupełnie bez oporu. Wchodzi do pustego pokoju.
Teraz czeka tylko na jedno! Wykonać ostatni ruch gry, którą zaczął dawno temu.
Ceną jest sumienie. Jego sumienie, które resztkami sił próbuje ocalić swoje istnienie.
Zimny pot oblewa czoło, stając się nieznośnym do imentu. 
Nigdy wcześniej nie miał z tym problemu. 
Zdołał zlekceważyć tę mówiąc łagodnie „wnerwiającą” niedogodność i przeszedł z pustego salonu do kolejnego pomieszczenia.
Wie, że tam czeka na niego przeznaczenie.
Częścią tej pieśni jest wysoki, słusznej bryły mężczyzna okraszony czernią drogiego garnitur.

Frank nie zastanawiając się długo, postanowił zakończyć swoją misję jak najszybciej. Płynnym ruchem przeładowuje strzelbę. Bez zbędnego gadania i filmowych przemów naciska na spust. Z rury huknęło, czas zwalnia obroty jeszcze silniej- lufa wyrzuca kulę, przecinając przestrzeń przed oczami strzelca. Zdało mu się, że widzi niczym ogień komety ślad dymu jaki zostawia za sobą pocisk zmierzając do celu. Całe to napięcie sprawiło, że w myślach sam niemal zmienił się w nabój, z niecierpliwością czekając na moment uderzenia. Nie trwa to długo, a jednak wydaje się jakby mijała wieczność.

Pocisk przeszywa pierś ofiary. Szarpnięcie ciągnie eleganta za sobą, po czym pada on głucho na podłogę. Na posadzce kwitnie purpurowy kwiat. Czerwona kałuża. Krew. 

Zabójca zwraca swój wzrok w stronę ciała leżącego na podłodze. Podchodzi bliżej by spojrzeć mu w twarz. 

W tym samym momencie niespodziewanie trafia go coś. Jednak to nie wystrzał. To przeszywająca na wylot każdą myśl kompozycja szoku, żalu, smutku i bólu. Jakby kula przeszyła jego głowę. Doskonale znał twarz nieboszczyka.  

Mieszanka uczuć jaką może czuć człowiek, któremu ktoś wyrywa serce teraz wypisana jest pogrubioną czcionką na jego własnym obliczu.

Nie zdając sobie sprawy co dzieje się z jego ciałem, trzasnął głową o podłogę w towarzystwie symfonii policyjnych syren. Otoczyła go otchłań... 

* * *

Obudził się zlany potem. Koszmar. Ten koszmar. Ten sam, który dręczył go co noc. Na skórze czuje przenikliwy chłód więziennej pryczy. Dookoła szare ściany.
W takim otoczeniu człowiek ma wiele czasu na myślenie. Tak wiele, że czasem doprowadza to do obłędu. Rozmyślanie było głównym, choć nie jedynym zajęciem Franka….
Gdy się już rozbudził i uspokoił spojrzał na plakat wiszący za jego plecami. Ten prostokątny kawałek papieru z jakąś obcą postacią w grubej drewnianej ramie... raz kierując wzrok w jego stronę nie mógł go oderwać...... Przekręcił ramę, przywiesił na przygotowanym sznurku odsłaniając przy tym otwór średnicy trochę większej niż duża piłka lekarska.

Część planu – korytarz na drugą stronę.

Kopał ten tunel przez cały ubiegły rok.
Jednak do tej pory nie zdecydował się nim wydostać na zewnątrz. Zdawał sobie sprawę, że wyjście z więzienia tym tunelem równało się powrotowi do zabójczej rozgrywki, której nie powinien nigdy wznawiać.

Zanim dostał się w ręce policji myślał, że ją zakończył. Tak naprawdę zapoczątkował tylko kolejne rozdanie.

Wizja powrotu budziła w nim niepokój, bo po drugiej stronie czekał go tylko zapach krwi. Nieodłącznej towarzyszki jego życia. Planu zemsty.
- Najwyższa pora... – szepnął do siebie.
Nie zastanawiając się dłużej wsunął się w ciemny otwór. Noc była najlepszą porą, w której można zwiać… Znowu ogarnęła go ciemność. Ta, która spowiła jego duszę dawno temu, kiedy wstąpił na przestępczą ścieżkę. Po kilku godzinach czołgania się w niej, ujrzał nikły strumień światła. Zmierzając w jego stronę dotarł do końca tunelu. Na wolność wypuściły go wygięte kraty przewodu kanalizacji. Nie był to zbyt przyjemny szlak . Najpierw zimny, ciemny korytarz, teraz czekała go wędrówka wśród smrodu ścieków. Jednak znalezienie otoworu kanalizacyjnego nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Spokojnie wszedł po drabince i otworzył właz, po czym wziął głęboki wdech świeżego powietrza. O ile takim można nazwać zgniły smród Detroit. Wyszedł na ulicę. Znów mógł poczuć smak wolności... Nie na długo.

* * *


       - Czas wstawać kolego! – usłyszał znajomy głos.
Przed jego oczami stanął niewysoki, krępy człowiek.
- Cześć Joey! – powiedział jeszcze nie rozbudzony Frank.
Joey był jego kolegą jeszcze z czasów szkoły średniej. Grali razem w szkolnej drużynie koszykówki, mieszkali całkiem niedaleko od siebie, toteż codziennie się widywali. Jednak ich kontakt urwał się kiedy Frank trafił do świata mafii. Nie miał dużego wyboru. Joey nie wiedział tak naprawdę co  działo się z jego przyjacielem przez te wszystkie lata, ale zgodził się przenocować go i pożyczyć mu trochę pieniędzy kiedy ten zjawił się niespodziewanie. W zamian niczego nie żądał. Był poczciwym człowiekiem, niestety bardzo niedowartościowanym. Mimo ogromnych ambicji i talentu nigdy nie osiągnął nic wielkiego. Pracował jako serwisant w zakładzie produkującym podzespoły komputerowe. Frank na poczekaniu wymyślił i opowiedział mu swój życiorys od momentu kiedy ostatni raz się widzieli. Brudne, śmierdzące ciuchy wytłumaczył tym, że banda jakichś oprychów z baseball’ami kazała mu oddać całą kasę, po czym wrzuciła go do kanałów. Mówił tak przekonująco, że Joey „łyknął” wszystko.

Koniec części pierwszej.

1 komentarz:

  1. Kuba przybij piątkę!..ja będąc nastolatką napisałam western.;D
    pozdr.

    OdpowiedzUsuń

Wylej swój własny gniew!