28.07.2015

Znaki....


Życie przynosi wiele niespodzianek. Banalne, prawda? Równie banalne, ale też niewyjaśnialne jest też to jak wielu z nich nie rozumiemy. Zwłaszcza jeśli pojawiają się nietypowe znaki.

W dzisiejszym odcinku nietuzinkowe, nieco cudowne, niecodzienne spotkanie z Matką Boską........ w "moim" miejscu na Ziemi - miejscu, które Google podpisuje jako Kocięba.


25 lipca pamiętny dzień dla Ani i Krzysia. Obiecali sobie dozgonną wierność. Jednym słowem - ślub.
Jak śpiewali ich goście weselni na melodię  "Hallelujah" Leonarda Cohena :
"Ale bania, Krzyś i Ania..."
Pękałem z zazdrości o takich przyjaciół. Chciałbym kiedyś dostać taką niespodziankę.
Ja sam zostałem "uwikłany" w ich świętowanie jako... Dj na poprawinach.

Niedziela, 26 lipca. Pewnie długo nie zapomnę tej daty.

Auto załadowane po sufit sprzętem grającym. Na siedzeniu pasażera dobry kumpel - Wojtek, który pojechał mi pomóc nosić to wszystko, podłączyć i wesprzeć swoim towarzystwem.

Naszym celem - Przygodzice, tam w pewnej restauracji miała miejsce feta na cześć świeżo upieczonego małżeństwa.

Jakieś parę dni wcześniej, sprawdzając trasę oświeciło mnie.
Gdzieś w tych okolicach jest moje "rodowe" miejsce.
Trzeba tam zajrzeć po drodze. Muszę sobie zrobić zdjęcie przy tabliczce!

Tak więc mknąc po drogach doliny Baryczy poprosiłem
Wojtka, żeby nastawił nawigację na ...mnie, czyli Kociębę.

Jedziemy, dookoła lasy. Już niedaleko. Skręcamy z głównej drogi. Okazuje się, że trafiliśmy w samo centrum Rezerwatu Pryrody. Nazwy nie muszę komentować!


Tuż za tą tabliczką jedynie... błoto. Trasa rowerowa. Cofamy się zatem do głównej i obieramy alternatywną trasę.

Po kilku kilometrach trafiamy do wioski, w której nawigacja podpowiada nam, że trzeba skręcić.
Ale droga do skręcenia jaką widzimy to kamienista ścieżka.

Wojtek przestraszony mówi, że nie da rady.
Ja mu na to odpalam, że internet mi powiedział, że tam mieszkają ludzie, musi być dojazd.

Skręcamy zatem. Toczymy koła dalej.
Mijamy kilka domów, jakaś pani idzie z wózkiem na spacer. Towarzyszy jej stadko psów w tym kundel i dwa jakieś dywaniki - Yorki czy coś w ten deseń. Musimy zatrzymać się, żeby nie zrobić im krzywdy.
Proszę Wojtka, żeby sprawdził czy czworonogi nie szwendają się przy kołach.
Wojtek approves, że można jechać dalej.

Droga z kamieni i żwiru zamienia się w leśną piaskową ścieżynkę. Wojtek po raz kolejny zgłasza wątpliwości. Ja po raz kolejny uparcie prę naprzód.
Jedziemy zatem przez las, po gałęziach, dołach.

1,5 km do celu.....800 m (Wotjek: "Tego miejsca nie ma!!!").......500 m.....przed nami zakręt.....za zakrętem 200 m do celu. W klacie czuje pulsowanie. Jest lekka emocyjka.
Nawet ręce mocniej ściskają kierownicę w niecierpliwości.

W końcu dojeżdżamy na miejsce wskazane przez znaną wyszukiwarkę jako Kocięba...

Zatrzymuje się, żeby rozeznać sytuację taktyczną.
Nic....środek lasu. Drzewa, wyjechana droga przez las. Wydymacz w pełnej krasie. Sam czułem się lekko wydymany.
Wojtek wysiada za potrzebą.

Za chwilę coś do mnie wrzeszczy. Ja nie słyszę, bo radio gra na pełnej.
Mute.
Słyszę Wojtka: "Stary, tu jest Matka Boska!"

Że co?!
Wysiadam z samochodu. Odwracam się.
Na skromnym drewnianym słupku, pod skromnym drewnianym daszkiem stoi sobie figurka Maryi.

Przyznam, lekko mnie zatkało. Ale ucieszony nie przegapię okazji by móc uwiecznić chwilę.


Matka Boska Kociębska....Kociębowska, a może Kociębuska. Sam nie wiem.
W każdym razie niezły znak, co?
Moje własne sanktuarium. Do Lichenia troszkę może brakuje, ale jest :)!

No ale przed nami jeszcze dalsza droga na salę weselną. Trzeba wsiadać do auta.
Postanawiam jednak jeszcze raz spróbować znaleźć talbiczkę.
Dlatego jedziemy jeszcze kawałek prosto.

Wojtek zerkna na ekran telefonu i mówi, że gdzieś tutaj są faktycznie zabudowania.
Wciskam gaz, skręcam w kierunku, który wskazują mapy.

Widać budynki, kilka samochodów. Tylko tyle. Podjeżdżam bliżej.
Hmm.... chyba trzeba wykręcić i kierować się na Przygodzice.
Ale jakaś starsza Pani krząta się między drzewami.

Trzeba zaczepić, a jakże!

Pytam: "Czy tutaj jest Kocięba?"
Pani na to: "No tak, to tutaj."
Ja:"Niech pani podejdzie do szyby na moment."

Daję jej do ręki dowód osobisty. Pani uśmiecha się. Rozmawiamy parę chwil.
Dostajemy wyjaśnienia, że musimy pojechać kawałek drogą, za tory i tam jest tabliczka.

Juhu!
Będzie zdjęcie na pamiątkę. Rodzinka się ucieszy. Znajomi zobaczą itd.
Ponownie mkniemy moją Mazdą. Już chyba oficjalnie terenową.
Po 5 minutach docieramy do wskazanego miejsca. Okazuje się, że nie do końca jest to czego się spodziewałem. Myślałem, że jest szansa na fotkę przy znanej każdemu zielonej tablicy z nazwą miejscowości. Tymczasem jest coś takiego....


Dobre i to!
No nic, trzeba jechać dalej bo przed nami jeszcze dużo dobrej muzy do zagrania....
Tak oto kończy się opowieść o znakach...
Nie pierwsza, nie ostatnia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wylej swój własny gniew!