1.07.2015

Stary, ale ciągle przydatny... Szybka recenzja Terminator: Genisys



Miłe zaskoczenie obwieszczam wszystkim kinomanom.
Mam niepowtarzalną okazję napisać w skrócie swoje wrażenia tuż po premierze Terminatora: Genisys, co też robię.

Spodziewajcie się wszystkiego.


Wybierałem się na piątą część "elektrycznego mordulca" z niecierpliwością.
Bo to klasyk kina sci fi. Bo dawno z serii nic nie było (może poza serialem, ale seriali unikam).
Toteż byłem przygotowany na to, że szykuje się niezły gniot.

A co się okazuje?

Zaczyna się dość obiecująco - klimatycznie i efektownie. Główny bohater, Kyle Reese wciela się w narratora i opowiada mniej kumatym niubom o całym "zajściu" z maszynami, Skynetem.

Potem magia kina przenosi nas kilkadziesiąt lat do przodu już w samo epicentrum mrocznej postnuklearnej przyszłości.

Nie chce zdradzać szczegółów fabuły bo po co spoilować. Ale...ważna misja ruchu oporu przeciwko maszynom kończy się .... podróżą w czasie do Los Angeles roku 1981, czyli.... kłania się Terminator I.
I przez jakiś czas pojawia się obawa, że będzie kalka jedynki i dwójki troche wstrząśniętych i tym razem mieszanych. Tutaj również nie chce wyjaśniać detali.

Okazuje się, że scenariusz autorzy pieścili dosyć solidnie, bo wszystkie wydarzenia na ekranie trzymają się kupy i nie nudzą!

Efekty specjalne - momentami dłonie same składają się do oklasków.
Pościgi i akcja poza tandetnym koszącym lotem helikoptera są na poziomie.

Przypomniał mi się  tutaj odcinek kreskówki, w której kojot Wiluś próbuje złapać Strusia Pędziwiatra montując skrzydła. Skacze ze skały i brawurowo rozpościera je tuż nad ziemią w ostatniej chwili łapiąc "ślizg" tuż nad ulicą. Oczywiście kojot jak to kojot obrywa od losu... psikus.

Terminator 5 broni się doskonale mimo na serio tandetnej sceny z helikopterem rodem wyjętej ze wspomnianej bajki.

Na ekranie nie brakuje znanych twarzy - jak choćby Pana "nie do końca moje tempo" z Whiplash,
Niemniej jednak Genisys to raczej popis świeżaków albo średnio ogranych twarzy. I trzeba przyznać, że dobrze im to wyszło. Musiałbym być jakiś taki lewy gdybym jednak nie wspomniał o Arnim.

Ten przez cały film się broni się przed odesłaniem na emeryturę. Twierdzi że choć stary, to ciągle przydatny ("Old, but not obsolete.").

I nie bez przesady wcale pada ta kwestia.

Zresztą na byłym gubrenatorze Kalifornii opiera się większość gagów w filmie.
Trzeba przyznać, te też są na plus. I jest ich na prawdę sporo.
Zaskoczył  mnie miło dystans twórców i łamanie konwencji dobrym żartem.

Można było na prawdę wiele schrzanić, bo to w końcu 5ta część.
Tymczasem film broni się świetnie. Jest sporo świeżych i ciekawych pomysłów.

Tak więc Arnie nie musi się martwić, że jest stary, bo .... ciągle przydatny.

3 komentarze:

  1. Jedyneczka najlepsza jak dla mnie! Pomysł ciekawy obejrzałam trailer..zastanowię się może obejrzę. W sumie nie rozumiem o co ze starym Schwartzenegerem chodzi, że co robot się zestarzał ??..hmm..pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po Twoim komentarzu wiem, że filmu nie obejrzę. Nie dla mnie. Swoją drogą dobry pomysł z recenzjami filmów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry pomysł.;P Też się tak kiedyś bawiłam parę lat temu.

    OdpowiedzUsuń

Wylej swój własny gniew!