To ona pokonuje niezmierzone ilości kilometrów po to żeby
zasilić portale, kioski, salony prasowe, agencje informacyjne, reklamowe,
wielkie i maluczkie przedsiębiorstwa. Ba, nawet agencje wywiadowcze. Pewnie
cenna jest również i w agencjach towarzyskich, ale tam raczej co innego stanowi
klucz do sukcesu.
„I co z tego?” – zapyta mnie Mr. Kowalski (Nowak jest
pokorniejszy i uważnie czyta).
No to schodzę do przeciwległego narożnika i zaczynam walkę
na argumenty.
Runda I!
Mój lewy sierpowy chce dać do zrozumienia, że codziennie
szukamy informacji!
Gdzie szukamy?
Unik - W bibliotece?
Cięta riposta przebija się przez gardę wskazując Kowalskiemu w zielonych spodenkach, że prawidłowa odpowiedź siedzi w tytule (zmienionym nieco żeby uniknąć kryptoreklamy, procesów i takich tam bzdetów).
Chodzi o wyszukiwarki internetowe.
Zmieszany przeciwnik zalotnie zachęca mnie do dalszego
natarcia.
Nie wiem czy kiedyś ktoś sprawdził jak dużą przestrzeń
zajmują serwery wyszukiwarki na G.
Nie wspominam o innych bo to raczej płotki. Udowadnia to
szereg nowych inwestycji firmy (chociażby znany z wielu smartfonów system
operacyjny, technologia glass i cała masa usług w tzw. chmurze).
Dlaczego pytam o rozmiar pomieszczeń na serwery?
(niewtajemniczonym powiem, że serwery przechowujące dane to dość spore szafy,
które muszą być utrzymywane w klimatyzowanych pomieszczeniach i dość chłodnej
temperaturze)
Słychać gong. Koniec rundy.
Oponent czeka na natarcie. Ze stołka, w przerwie podjudzam
go, rzucając wyzwanie w twarz.
Kowalski, zastanów się pan co warto przechowywać na serwerach:
a) marchewki
b) niewyemitowane
odcinki „Przyjaciół”
c) dane
własne, zapytania użytkowników, statystyki odwiedzanych stron i wyszukiwanych
haseł
Tu z przerywnikiem wchodzi piękna hostessa, oznajmiając że
przed nami....
Runda II.
Podbiegamy do siebie z animuszem wpadając w clinch. Uścisk.
Rozpatrujemy zatem odpowiedź razem.
Rozpatrując pierwszą odpowiedź Kowalski dostaje w nerkę cios, który oznajmia,
że obudowy serwerowe są totalnie niepraktyczne do przechowywania warzyw. Rozjuszony
przeciwnik odpowiada ciosem w mój bok (dalej w uścisku).... ale marchewki mają zapewnione
świetne warunki temperaturowe.
Otrzymuję kolejny cios. Odcinki „Przyjaciół” których nie
widzieliśmy? Oczywiście, że to możliwe. Puszczam tors Kowalskiego pytając czy
to może się opłacać i ładuje przed siebie prawy prosty. Nie może!
Zdezorientowany po silnym ciosie biedak już czuje świst lecącej z drugiej
strony bomby.
Zatem odpowiedź C) jest prawidłowa. Mój rywal pada na łopatki.
Nokaut. Sędzia kończy walkę.
Na serwerach cennym towarem są dane własne, zapytania
użytkowników, statystyki odwiedzanych stron i wyszukiwanych haseł.
Ale zostawmy już ring.
Wróćmy do rzeczywistości.
O ile dane własne firmy nie budzą raczej niepokoju, to kto wie w jaki sposób
korzysta się z informacji, które wpisujemy co dzień w okienko pod kolorowymi
literkami sąsiadującymi z przyciskiem ‘szukaj’.
Bardzo ciekawie nawiązuje do tego problemu filmu „Ex-machina”,
który tydzień temu wszedł na ekrany kin. Polecam go zresztą.
Dla dociekliwych proponuję jego recenzję na portalu Synestezje, a link dostępny
jest poniżej:
Przed deszczowym weekendem warto przeczytać podlinkowany
tekst i rozpatrzeć kino jako opcję na czas wolny.
Tytułowa Ex-machina to robot, którego mózgiem
jest....strasznie skomplikowana galareta – raz przybiera płynną postać a raz
stałą. W zależności od tego czy Ava (to imię androida) korzysta z pamięci czy
też uruchamia myślenie. (God damn it. Twórcy sf to potrafią genialnie zamącić!).
Ale to nie jest kluczowe. Najistotniejsze jest to, że ta struktura podłączona
jest do internetu i zbiera dane, które pojawiają się w sieci. Buduje wiedzę w
oparciu o te właśnie dane oraz...o rozmowy telefoniczne z całego świata.
Konstruktor oraz sam robot podkreślają niezależnie, że jest to nieskończona
kopalnia wiedzy i materiał do poznania człowieka. Ciekawą aluzją filmu do
rzeczywistości jest nazwa firmy, która wyprodukowała maszynę w tej kinowej
wizji.
Blue book.
Jakieś skojarzenia?
A teraz?
Pomyśl Kowalski (i Ty też Nowaku) do ilu osób można dotrzeć
za pomocą tego portalu. I to nawet nie znając ich nazwiska.
Jak wiele oglądamy zdjęć z pięknych miejsc, które odwiedzają znajomi i .... ich
znajomi, których niekoniecznie znamy.
Muszę przypominać, że zostawiamy też informacje o ulubionych
filmach, książkach, artystach?
Kowalski cały posiniaczony, ale ma siłę się oburzyć „I po co tyle szumu o to?”.
Ano po to, żeby pokazać pewne rzeczy.
Każdego dnia kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset tysięcy osób klika
przycisk „Załóż konto”.
Dlatego każdy może zobaczyć co lubimy, jakiej muzyki słuchamy, jakie miejsca
odwiedzamy i jakie chcemy jeszcze zobaczyć.
Niewyczerpana kopalnia wiedzy. IN-FOR-MA-CJI.
Oczywiście ważne dla nas treści można zablokować dla osób
postronnych. Ale czy odetniemy od nich właścicieli serwerów, na których leżą
całymi hałdami?
Nie sądzę. I nie ma tu przypadku. Jest natomiast regulamin,
który jasno mówi, że zgadzając się założyć konto oddajemy do nich dostęp a
także prawo własności.
Swoją drogą nie pamiętam kiedy ostatni raz sam przeczytałem
postanowienia jakiegokolwiek komputerowego dynksu, które trzeba było
zatwierdzić, żeby z tego dynsku korzystać. Bo kto to w ogóle robi? Tak
skonstruowane są te bądź co bądź umowy, że po prostu się nie chce.
A tymczasem dzięki temu setki firm wiedzą w co chcemy się
ubrać, na widok jakiej reklamy zaczynają pracować nasze ślinianki, czy gdzie
planujemy zabrać dzieciaki na wakacje. Nie oszukujmy się, przemyślana reklama czy
baner w odpowiednim miejscu są w stanie sprawić, że poczujemy chęć na konkretny
baton czy napój....nie mówiąc już o konkretnych preferencjach politycznych.
I tu pojawia się kolejny element układanki serwowanej dzieciom takim jak
ja. Dzieciom internetu.
MANIPULACJA (INFORMACJĄ).
Ktoś z pewnością korzysta tak z informacji, żeby chociażby
dokopać się do naszych kieszeni, zachęcając nas do jak najszerszego otwarcia portfela.
I to w towarzystwie naszego szczerego uśmiechu. Ale to spory temat na inny
artykuł...
A we wspomnianym filmie „Ex-machina” android skrzętnie korzysta
z informacji w kontakcie z człowiekiem, który go testuje.
Dokąd zmierzam?
Po żydowsku odpowiem pytaniem.
Dokąd my zmierzamy?
Czy nie ukręciliśmy na siebie cywilizacyjnego bata?
Czy nie dokładamy kolejnych śrubek do machiny oblężniczej,
która z naszym przyzwoleniem wdziera się do naszych domów?
Czy nie pomagamy sprytniejszym, bezwzględnym, niezaspokojonym
i zachłannym wpakować się w ich więzienie?
Idąc za reżyserem filmu, który opisuję, czy nie brniemy w
rozwój technologii, która nas zmanipuluje albo wręcz uczyni niewolnikami?
Wywołuje to u mnie sporo gniewu. Gniewu na świat jaki
tworzymy. I nie chcę go zniszczyć ani zanegować. Ale bądźmy gotowi na zjedzenie
deseru, który może zostać kiedyś podany dzieciom Gogola.
...
Jest jednak nadzieja, że rzeczywistość trzaśnie mnie w
potylicę i powie „Ogarnij się Kuba! Suit up!”
Tymczasem lecę na "klasyczną obczajkę na fejsie"!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wylej swój własny gniew!