23.03.2015

...


"Upadam by wstać.
Podnoszę się znów.
Gotów do walki."

Kiedyś napisałem piosenkę z takim tekstem.
To dziwne - od chyba 3 lat, to znaczy odkąd powstały te linijki wracają każdego dnia jak bumerang.

Upadam, wstaję, upadam, wstaję...

WALKA!

I wcale nie chodzi mi o jakieś błędy życiowe czy grzeszki, grzechy etc.
Nie tym razem.
Walka z samym sobą.
365 dni w roku.
24 godziny na dobę.
Może przeliczam to z lekką przesadą, ale wiesz w czym rzecz.
Darujmy sobie zatem przeliczanie na minuty i sekundy.


Proste sprawy, to o nie chodzi.

Przykład:

Od jakiegoś czasu trenuję pod bacznym okiem fachowego nauczyciela śpiew. Są tacy co od małego śpiewają czyściutko, z polotem. Aż wciska w ziemię. Sami znasz ich z Youtube'a czy telewizyjnych show. Diamenty. Ja natomiast przez lata nabyłem od różnych czarodziejów i czarodziejek z księżyca, tudzież przez własną opieszałość, złe nawyki. I to całymi garściami. Aż włos na głowie się jeży. Teraz trzeba to wszystko wyrwać jak chwasty i zasadzić świeże cebulki.
Z racji tego, że pozbyłem się ogromnego zapychacza czasu, tzn. mojej pracy (co za snob i leń śmierdzący!!!) mogę teraz regularnie trenować. Nareszcie!!!
Ale ile razy słyszę sam siebie i nie mogę się pogodzić z tym, że ...no ...nie idzie.
Że tu jest znowu ciut za nisko, a tam wyrwał się kogut, a tu za mocno, a jeszcze gdzieś indziej bez wyrazu.

WALKA!


I słyszę nie raz, nie dwa kąplemęty (żelipapą!) apropos mojego śpiewu (choć częściej tylko głosu). Dobra, znam poprawną pisownię. Ale wcale nie napiszę, że powinno być komplementy. O .... no tak.... nevermind.

A mimo to (nieustanne) przekonywanie siebie.... (że sąsiedzi jeszcze nie zostawili mi bomby pod drzwiami)...

WALKA!


To tylko mój przykład.

Pewnie też masz swój poligon. Stajesz na nim każdego dnia. W pracy. Przy wychowywaniu dziecka. Przy stole kreślarskim i kolejnych poprawkach projektu. Przy kolejnym nieumyślnie źle policzonym zestawieniu w excelu. Przy kolejnym kilogramie, który zamiast uciec w niebyt, to zadomowił się w brzuchu albo pośladach. Przy n-tym podejściu do egzaminu. Przy kolejnej stronie referatu, który jak by nie zachęcać go, to nie chce się napisać sam.
Każdego dnia może głowa opadać w dół. Brakuje sił. Ale co nam pozostaje innego niż...

WALKA?!


Oczywiście bywa tak, że przez jakiś czas jest ok. Bez zastrzeżeń. Potem znowu konfrontacja samemu ze sobą. Prędzej czy później przychodzi zwątpienie, ale jeśli nie poddasz się to...


WALKA!! (lub jak mawia klasyk: " Jesteś zwycięzcą!!!")


I tak sobie zadaję pytanie: Jak długo to ma trwać?


Gdzie jest koniec tego nieustannego powtarzania sobie "Nie przejmuj się! Będzie lepiej!"

WALKA!


I mam nadzieję, że miał rację ten, kto mówił, że wielkie rzeczy powstają w trudzie, a nawet łzach czy krwi (patrz "Whiplash").

Że ciężka praca i wstawanie z kolan prowadzi do celu, do czegoś większego niż ten maleńki głosik, którzy chce żebyśmy dali sobie spokój.

Ale nie zdziwię się jeśli widząc światełko w tunelu, na końcu tegoż okaże się , że tam czeka na mnie....

kolejna WALKA!




2 komentarze:

  1. Będę trochę brutalna...Skoro większość osób chwali Twój głos (niekoniecznie śpiew) to coś znaczy... Trzeba by go dobrze wykorzystać. Swoją drogą w pisaniu też jesteś niezły.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoglądając na sprawę ogólnie... życie jak perfekcyjnie napisana gra - świetna grafika, ciekawe postaci, nieprzewidywalna fabuła... i możesz w nią grać bez końca bezkarnie także podczas sesji... ;) Pozdrawiam. AJ.

    OdpowiedzUsuń

Wylej swój własny gniew!